Enter your keyword

piątek, 7 kwietnia 2017

Dlaczego nie potrafię wypić kawy kiedy jest ciepła.

By On 16:42


Strasznie męczące bywa bycie ambitnym człowiekiem. Wkurzające jest kiedy ma się pedantyczne nawyki. Bycie kobietą bywa denerwujące na maksa. A jeśli jest tak, że ma się te trzy rzeczy na raz to już jest totalna masakra.
Czasem stawiam sobie cele i potem za wszelką cenę do nich dążę. Przeważnie są to cele krótkodystansowe takie nazwijmy je “jednodniowe”. Ot wstaje rano i w mojej głowie rodzi się szumny “plan dnia”. Dla przykładu przytoczę taką naszą środę:  
6:00 - pobudka, śniadanie, zawożę starszego do szkoły, bieganie (tzn. ja biegnę, młodszy jedzie w wózku),
9:30 - basen z młodszym, w drodze powrotnej do domu zazwyczaj  zasypia więc przerzucam go z
auta do łóżka.
11:00 - jeśli się nie obudzi to mam czas na rozpakowaniu torby i przygotowanie obiadu.
Wspaniałe jest kiedy mam obiad z dnia poprzedniego i mogę wypić kawę w spokoju.
Jednak  zamiast w spokoju posiedzieć kiedy młodszy śpi to moja chora nadgorliwość każe mi ogarnąć chatę albo zrealizować jeden z miliona projektów DIY, który wisi na mojej liście. Przecież każdy taką listę ma, prawda? Pomocy dla toddlersów jest tyle, że ta lista prawie nie ma końca. Wracając do tej kawy co to jej nie wypije i tak,  to jak już uporam się z obiadem młodszy wstaje….., czasem chciałabym żeby spał pół dnia.Jemy obiad  i zbieramy się w popłochu, bo o 15:20 musimy być po starszego w szkole.  W domu jesteśmy zwykle około 16:30. Ufff
To tylko środa, podobnie mamy w czwartek, jestem w domu ze starszakiem o 19:30. Luźne są tylko wtorki, bo nie mam na ten dzień zaplanowanego żadnego treningu, a starszego odbieram ze szkoły o cywilizowanej porze.
Jak to piszę to nie wydaje się to jakoś bardzo energochłonne, przecież ciągle siedzę w aucie
albo w domu i w sumie nic nie robię. O nie, to tylko takie pozory. Czasem są dni kiedy w ogóle nie siadam w ciągu dnia, no nie wliczając jedzenia, staram się jeść na siedząco,  jednak. Pomimo takich dni moja zrzędliwa podświadomość i tak mi gdera “siedzisz tylko w domu z dziećmi, nie pracujesz na etacie, nie przesadzaj, inni to dopiero są zmęczeni. Nie dość, że pracują, to jeszcze wychowują
dzieci i nikt nie narzeka”
No tak, i wtedy zamiast sobie odpuścić, przecież nikt nie będzie mnie rozliczał czy mój poranny plan dnia zrealizowałam w całości, dorzucam sobie jeszcze jakieś ekstra zajęcie na wieczór. Myje podłogi o 22.00 albo pucuje szafki w kuchni o 23.00. I po co? Hmmm? Myślałam, że może z wiekiem albo z kolejnym dzieckiem mi to przejdzie ale tak nie jest, niestety.
Rozmawiałam nawet o tym ostatnio z Wodzem. Doszliśmy do wniosku, że sama sobie taki bat ukręcam, to moja chorobliwa perfekcyjność mi tak każe. Muszę być w 100% matką, w 100% żoną i jeszcze mam ciągle niezaspokojoną ambicje spełnienia zawodowego, tu też muszę być w 100%. Pytałam go kiedyś o trzecie dziecko. Pomijając kwestie finansowe takiego planu, stwierdził, że teraz czasem padam z nóg, a myślę o trzecim dziecku. No przecież rację ma…. Po tej rozmowie stwierdziłam, że moja głowa podsuwa mi taki zdradziecki plan, bo skoro nie mogę zaspokoić ambicji zawodowych, to może trzeba się bardziej postarać w kwestii rodzicielskiej. Wiecznie coś kosztem czegoś. Dlaczego nie mogę być taka jaka chce we wszystkich tych sferach?  Nie wiem, pewnie jakiś mądry psycholog by mi pomógł to rozwiązać. Póki co żyję sobie ja i moja chora niezaspokojona ambicja.
Jest jednak pewna sfera, w której nie jestem taka nadgorliwa i która ciągnie się za mną latami. Mój doktorat…..no i tu mogłabym postawić kropkę. Historia mojego doktoratu to chyba zasługuje na osobny wpis ale chciałam tylko nadmienić, że jak wszystko inne jakoś mi idzie i czasem staram się aż nadto, tak pisanie tej pracy, póki co, nie wpisuje się w mój plan dnia. Wiem, że jakbym poświęciła się pisaniu to mogłabym to robić tylko między 21.00 a 3:00. Co w konsekwencji wiązałoby się z totalnym nieogarnięcie kolejnego dnia.
Sprawdziłam taki schemat już nie raz, potrafię tak funkcjonować po dwa, trzy tygodnie,  
potem muszę kolejne dwa do trzech poświęcić na to, żeby wrócić do normalnego funkcjonowania. Może to tylko wymówki i racjonalizowanie problemu ale jakoś wizja spania po 3h na dobę kiedy mam pod opieką dwoje dzieci skutecznie odsuwa realizacje doktoratu na dalszy plan.


Nadgorliwość gorsza od faszyzmu...Kurcze chyba jestem sama dla siebie faszystką. Siedzę teraz i piszę. Jest 18:00. Wodzu ze starszym na basenie, młodszy łazi po domu i robi rozpierduchę. Umył mi szybę w salonie (czyli popsikał wodą okno na wysokości ⅓, zalewając przy tym parapet i podłogę) przyniósł do salonu wszystkie książki, klocki i figurki. Teraz w przedpokoju wyjmuje wszystkie czapki z kosza i buty z szafki, i wszystko po kolei przymierza wołając mnie co sekundę. Więc biegam do niego i przerywam pisanie, gubiąc wątek i psując składnię tego wpisu.
Cudne dziecko powiecie, tak się samo zajmuje sobą…. No cudne, kurcze, ale ja to wszystko będę musiała posprzątać. Ta jego swobodna zabawa daje mi możliwość ogarnięcia wpisu, jednak konsekwencją tego jest mój czas i energia potrzebna na sprzątanie powstałego, niekontrolowanego bałaganu.
Nie przejmowałbym się tym wszystkim wcale gdyby nie to, że w mojej głowie  jest jeszcze milion rzeczy do zrobienia zanim do domu zawita głodny i zmęczony 6latek i jego równie głodny i zmęczony ojciec. A żeby być perfekcyjną mamą i żona, kiedy wrócą chciałabym ich powitać z uśmiechem  na twarzy i z kolacją na stole. A póki co nie mam nawet czystego talerza, a na podłodze w korytarzu  piach z piaskownicy, a w salonie koło okna kałuża.


Zatem jak z tym żyć?
Jak żyć z takim wewnętrznym terrorystą, który nawet na sekundę nie odpuszcza?
Siedzę, piszę,  a w głowie już mi szepczą myśli: “Nie pisz tego, nikt tego przecież nie czyta. Przelewasz swoje myśli w eter, po co? Lepiej byś odkurzyła albo pisała ten cholerny doktorat.

No, to teraz wiecie już jaką paranoję mam w głowie.
Dzień dobry.
Jestem Asia.
Mam chore ambicje,zawsze biorę na siebie więcej niż mogę dźwignąć i katuje się tym, że nie mogę być zawsze w 100% perfekcyjna.  

sobota, 18 marca 2017

O tym jak to jest prowadzić podwójne życie.

By On 08:51
Długo to we mnie dojrzewało, ta myśl, to poczucie, że prowadzę dwa życia. Pogodzenie się z tym faktem trwało kilka lat. Kosztowało mnie to wiele pracy. Teraz otwarcie mogę powiedzieć, że lubię moje podwójne życie, nawet sobie je chwalę i nie zamieniłabym go na żadne inne.
Jak to się stało, że zaczęłam wieść podwójne życie? W prosty sposób. Zgodziłam się i już. Było to w Mediolanie na jakimś urokliwym mostku, w urokliwy wieczór, on powiedział do mnie:

“Kocham Cię, i będę Cię kochał, więc zostań moją żoną. Obiecuję, że będzie Ci ze mną dobrze”.

Po czym stworzyliśmy rodzinę. Później on zaczął swoją pracę, a ja zaczęłam prowadzić podwójne życie. Potem pojawiło się pierwsze dziecko, później drugie, a ja wiodłam dalej swoje dwa życia.  
Taki układ nie jest żadną tajemnicą. Kiedy go nie ma, mam swoje życie, ja i dzieci. Jestem wtedy niejako samotną matką z dwójką dzieci. Mamy swoje zasady, swoje umowy i swoje zwyczaje. Dzieci wiedzą, że mama musi ogarnąć swoje obowiązki i taty.
Kiedy Wodzu wyjeżdża wskoczenie w tryb samotnej żony jest ciężkie.  Zajmuje mi to zazwyczaj dwa tygodnie. To czas kiedy trzeba przestawić się na inne myślenie. Trzeba wskoczyć w ubranie robocze, przestawić budzik na wcześniejszą godzinę i wbić sobie do głowy, że 21:00 to dopiero początek wieczoru. Dzieci też przechodzą czas adaptacji do nowej sytuacji.
Jakiś czas chodzimy jak nie w swojej skórze ale to na szczęście przejściowe i wiemy, że taki czas, smutku i tęsknoty jest niezbędny.  Bez niego nasza rodzina nie funkcjonowałaby zdrowo.

Kiedy nastaje czas powrotu i jesteśmy znów rodziną 2+2, z tzw. “tatą stacjonarnym”, wtedy wchodzę w drugie moje życie. Życie z facetem. Co, przyznam szczerze, bywa trudne. Gdy już człowiek ma swoje przyzwyczajenia i rytm dnia ciężko jest zdjąć te wygodne buty. Podczas gdy Wodzu jest w domu,  mogę sobie pozwolić na nie pamiętanie o wielu rzeczach, ponieważ On przejmuje wiele moich obowiązków. Umiejętność przekazywania obowiązków, bez konieczności nadzorowania, też wymagała mnie wiele pracy.
Trochę nam zajęło zanim nauczyliśmy się tego,  jak ma wyglądać nasze życie, kiedy jesteśmy wszyscy razem. Jedno wyklarowało się bardzo szybko, komunikacja. Musimy się ze sobą komunikować otwarcie, żeby nie trwonić czasu i energii na niepotrzebne kłótnie i fochy.

Moje życie biegnie szybko, nieporównywalnie szybko do przeciętnego, stacjonarnego życia, dwojga ludzi z dziećmi lub bez. Te ciągłe wyjazdy i powroty mocno nakręcają trybiki naszej rodziny. Staram się łapać każdą wspólną chwilę i maksymalnie wykorzystać ten czas, bo mam świadomość, że pomimo tego,  iż  mam dwa życia to w sumie mam go tylko pół. Taki to paradoks właśnie.

Wpis ten jest wstępem do cyklu o życiu, o samotnej żonie i życiu z marynarzem.

wtorek, 14 marca 2017

O tym jak powinien wyglądać pierwszy wpis na blogu? I o tym kim jest autor tego tworu.

By On 07:28

To pytanie wpisuje w Google od jakiegoś czasu i nic mądrego nie mogę znaleźć.
Może powinnam się przedstawić….ale po co? Jak ktoś będzie miał potrzebę poznać mnie bliżej  to znajdzie mój profil na Facebooku albo do mnie napisze. Może powinnam napisać o czym będzie ten blog….ale po co?
Skoro zamysł jest taki, żeby nie być zamkniętym w ramy tematyczne,  żeby to było miejsce gdzie każdy znajdzie coś dla siebie, gdzie ja znajdę swoje miejsce. Takie miejsce, gdzie będę mogła przemyśleć różne tematy, podzielić się moimi spostrzeżeniami czy też wątpliwościami.
Wreszcie ma być to miejsce, gdzie każdy znajdzie spokój i zrozumienie. Nie wiem jeszcze jak do tego dojdziemy czy sama będę prowadzić Was od wpisu do wpisu czy to Wy będziecie prowadzić mnie.
Dlatego właśnie nie mogę napisać o czym będzie ten blog.

Powiem może gdzie się znajduje, w którym miejscu życia. To powinno pomóc Wam w podjęciu decyzji czy rozgościcie się u mnie czy zostaniecie tu tylko na chwilę z czystej ciekawości.  
Jestem w połowie mojego życia, tak myślę że to połowa, bo na pewno nie ⅓… no może  chwile przed połową mojego życia. Co posiadam, bo przecież każdy by chciał wiedzieć co sobą reprezentuje….otóż, dowiedziałam się ostatnio, że np.  na rynku pracy posiadam….nic…. Jak to kiedyś przeczytałam i chyba w pełni mnie te określenie dotyczy: jestem kurą domową z PRAWIEdoktoratem. Matka, żona ble ble ble.
Jak większość kobiet w połowie swojego życia.  
Dodam dla jasności, że jestem szczęśliwą matką, żoną i tym wszystkim co mieści ble ble ble.

Byłam ostatnio w takiej instytucji co to każdy ją kiedyś musi odwiedzić jak chce się stać  dorosłym człowiekiem. Takiej co to pomaga odnaleźć swoje powołanie.  I co? …..I jajco!!!!
- Po co pani do nas przyszła?  Czego pani oczekuje?
- Jak to czego? Przyszłam kupić kilo schabu. Ja pierdziele! …. Pracy oczekuje!!!!
Dorosła jestem, dzieci wam dwoje urodziłam. Macie kolejnych dwóch podatników. Teraz potrzebuje się realizować zawodowo. A że na studia poszłam z zamiłowania, a nie dla pieniędzy to teraz potrzebna mi pomoc. Wiem, że CV mam  gołe ale  szkoły przecież pokończone,  dyplomy są, chęci są, pasja jest, tylko mi pracę pomóżcie znaleźć.
Pani się uśmiechnęła...Dziecko ma pani małe, tak?
- No mam.
- To zapraszam na wizytę 7.06. Dziękuję,  do widzenia.
No to tyle mi pomogli.

Straszne to, ten brak chęci i zrozumienia. Nie wiem, czy bardziej mnie przeraża to, że mają piękną otoczkę, wachlarz pomocy i środków, i udają że je oferują bezrobotnym czy to, że kobieta, matka bez doświadczenia zawodowego to jak sama sobie nie znajdzie roboty, to już nie wskoczy na rynek pracy.  
Ja to jeszcze mam co jeść, bezpieczeństwo finansowe zapewnia Wodzu ale co kiedy są kobiety, które muszą same….
No to właśnie jedna moja strona jest taka….bezrobotna.
Druga moja strona szuka, szuka siebie, tego kim jestem, dokąd idę, po co idę i gdzie chcę dojść.
Tak. Ta strona ma wiele pracy. Wiele pomysłów. Ale idzie. Dąży.
Mam nadzieje, że ten blog będzie miejscem, gdzie te moje wszystkie strony jakoś się ogarną,  poukładają, posegregują.

A dlaczego smoki???? - zapytacie.
Bo je lubię.
Bo moje życie to pojedyncze sceny, na pierwszy rzut oka niespójne, chaotyczne, czasem bez sensu ale tworzące jedną całość.  

Popularne